Jednego wieczoru osławione w kraju Męskie Granie, zresztą słusznie, bo koncert doskonały, drugiego zaś wieczoru osławiony na Podhalu Dzień Pstrąga. Publiczność dopisała w obu przypadkach, ale mniej powściągliwi w radosnych tańcach i śpiewach byli zdecydowanie amatorzy świeżej rybki.
Hitem imprezy jak zwykle dwóch chilijczyków śpiewających od Hej Sokoły do Nosa Nosa... a o ile mi wiadomo treść tej drugiej jest dość niezręczna - tym bardziej widok gromadki kolonistów w wieku co najwyżej gimnazjalnym dziarsko wyśpiewujących KAŻDE słowo, co gorsza wraz z tańcem dość sugestywnym, przyniósł delikatny niesmak. Jedynie delikatny, bo na koloniach wiele można wybaczyć.
Reasumując nie ma jak małomiasteczkowe festyny!
Balony z helem, kukurydza, lody, kiełbaski, kolorowe wiatraczki, słońce, szum Białego Dunajca, dzikie tłumy cieszące oko, "zrobione" starsze pary pod sceną... taki mamy folklor.
Unknown
0 komentarze:
Prześlij komentarz