trudna sztuka

Każdy miał ten moment kiedy podczas spaceru/wyjazdu/kąpieli w pianie czy kilku minut w fotelu z lampką wina w dłoni podejmował wspaniałą i dumną decyzję, że zmienia swoje życie.
Oczywiście jest to wizja w której na końcu świata jesteśmy najszczęśliwsi. Patrzymy też na sprawę realnie, więc zakładamy mniejsze cele.


Na początek posprzątam w szafie, wywalę wszystkie ciuchy które przekładam tylko z jednej sterty na drugą, bo może się jeszcze przydadzą, bo żal wyrzucać… w imię zasady „chcesz poukładać swoje życie? Zacznij od szafy!”
Następnie oprawię w ramki wszystkie zdjęcia na których tryskam radością i obwieszę nimi salon. Będzie to wspierać moją twórczą wizualizację.
Teraz czas na coś poważniejszego. Zakładam, że schudnę te cholerne pięć kilogramów. Po raz milion pięćset sto osiemdziesiąty.
Wydaje mi się, że każdy człowiek, którego dotyczy ta myśl, traktuje to w kategorii problemu. Dla jednych to mniej ważne, dla drugich bardzo.  Ja jestem w tej drugiej kategorii.
Pamiętam jak krótko po urodzeniu małej rozpłakałam się w centrum handlowym – mierzyłam wtedy chyba z dwadzieścia różnych par jeansów, za każdym razem było słabo.
Czasem możemy spotkać niezwykłe akcje w internecie pod roboczym tytułem „jesteś piękna taka jaka jesteś” lub „pokochaj swoje ciało” . Chciałam zaznaczyć tu wyraźną granicę między podobnymi przedsięwzięciami, które dotyczą na przykład kobiet po mastektomii lub inaczej doświadczonych. Na myśl chcę przywieźć tylko te, które traktują o akceptacji swojego ciała, które jest duże i raczej takie pozostanie.
Ręka w górę komu to pomogło.
Jeszcze jako licealistka, przyznaje się, sięgałam po Cosmopolitan i tym podobne pisemka. Dzisiaj uśmiecham się na myśl o tamtych krzykliwych nagłówkach – najważniejsze to być sobą, pokochaj siebie, bądź z siebie dumna, pielęgnuj swoją indywidualność… a kilka stron dalej „10 sposobów jak zrobić na nim wrażenie”, „super triki jak stać się królową balu”, „jak stać się jego wymarzoną dziewczyną”…
Motywacja to jest potwornie trudna sztuka.  Przyznaj się, jak tam twój zapał? Konsekwencja?
Tak jak afirmacja jest czymś dobrym, jak odnoszenie się do wzorców jest spoko, tak uważam, że nie ma uniwersalnego zestawu dobrych rad.
Dawno temu, zbyt dawno żeby się głośno przyznać, byłam u koleżanki dietetyczki. Przygotowałyśmy super plan. Ambitnie zapisałam się do klubu, zaliczyłam nawet kilka treningów personalnych – dla lepszego wejścia w klimat. Cel nie był nawet zbyt odległy… gdyby mi nie siadł entuzjazm.
Szukałam powodu, później doszłam do wniosku, że lepiej nie skupiać się na tym dlaczego coś się nie udało, a raczej znaleźć sposób aby się udało.
Dzisiaj rano uświadomiłam sobie, że wstyd mi przed moją koleżanką, wstyd mi przed trenerem.  
Czy to właściwa motywacja? Ponoć tonący brzytwy się chwyta!

A co jest Twoją najlepszą motywacją?




6 komentarzy:

  1. Jakiś czas temu zrobiłam coś strasznego i głupiego. Bardzo bardzo głupiego. Miało to swoje konsekwencje, które sprawiły, że wytrzeźwiałam i zastanowiłam się- dokąd ja dążę? Całym swoim życiem i każdym czynem. Dlaczego okłamuję męża, nie mówiąc mu, że znów kupiłam sobie czekoladę? Dlaczego okłamuję moją córkę, jedząc tę czekoladę w tajemnicy? Dlaczego okłamałam kiedyś wykładowcę, że były korki na mieście, a tak naprawdę, nie mogłam się w domu wyrobić?
    Dlaczego pouczam innych i daję im rady, skoro sama żyję na bakier? Dlaczego ukrywam to i tamto... nie. To chyba nie jest rozmowa na komentarz, ale uzmysłowiłam sobie, że takimi oczukańczymi pierdołami, drobiazgami otoczyłam się tak mocno, że przestałam dbać o zdrowie swojego ciała i duszy- i jakkolwiek patetycznie by to nie brzmiało, tak właśnie było. Zaniedbałam swoją prawdziwość i pracowitość i silną wolę (Chipsy? There you go. Szukanie pracy? Pfff. Powrót do biegania? No wiesz... wyłączenie komputera i oderwanie się od Fejsa? Za 5 minut!) i wszystko inne niezauważalnie zaczęło siadać.
    Więc tak. Wstyd był dla mnie motywacją. Gdy motywacja przestaje działać, przypominam sobie ten dzień, w którym zrobiłam coś bardzo głupiego, zaczynam płakać ze wstydu i zabieram się do pracy.

    Oczywiście, że zaczełam od wyrzucenia rzeczy z domu. Wyniosłam jakieś 30 kg ubrań i niepotrzebnych gratów, butów. Potem zaczęłam się powstrzymywać przed jedzeniem słodkości. Kiedy mi się nie chce, sprzątam za karę, trenuję za karę, a raczej w ramach zadośćuczynienia- za to całe lenistwo, na które pozwoliłam sobie przez ostatnie 5 lat. I bardzo szybko zaczeło mi to sprawiać radość. Wcześniej, tak, jak u Ciebie, nic mnie nie motywowało.
    Długa jeszcze droga przede mną i nie raz jeszcze będę miała gorsze dni, ale wiem, że w końcu zacznę znów siebie lubić. I Tobie też tego życzę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O mamo! Ten nawias to jakbym patrzyła na swój poprzedni tydzień, niemal kropka w kropkę!!
      Jak dobrze jest wiedzieć, że nie jestem w tym sama. Nie chodzi o to, że teraz mam super usprawiedliwienie i że nie tylko ja mam dar aby spieprzyć sprawę jeszcze w przedbiegach. Chodzi o to, że wiem, że te starania mają sens, bo ktoś inny też się tak stara! Dzięki bardzo!!!!

      Usuń
    2. Uffff, zajrzałam wieczorem, pewna, że albo nic nie odpiszesz, albo wyśmiejesz. Nie jesteś sama. Zdecydowanie.

      Usuń
    3. moja droga, a kimże ja żeby wyśmiewać! trzymaj się! :)

      Usuń
  2. Ja razu pewnego stwierdziłam, że będę ćwiczyć i lepiej jeść i się udało... na trochę ponad miesiąc. Coraz częściej zaczęłam sobie pozwalać na więcej i wróciło to co uciekło. Trzy miesiące temu postanowiłam znów. Bo chcę i mimo, że czasem się nie chce, to racjonalnie sobie tłumaczę, że to jest dla mnie dobre. I daję radę :) Sądzę, że za pierwszym razem chciałam aż za bardzo. "Przedobrzyłam".

    OdpowiedzUsuń
  3. Za pierwszym razem wytrzymałam prawie trzy miesiące. Coś nawet wypracowałam i jeszcze tego nie zmarnowałam ;) natomiast utknęłam i tak się bujam o te 2 - 3 kg nieustannie. I miałam takie dwutygodniowe zrywy. A potem pełno ważniejszych spraw niż wypad na siłownię. Trzymam kciuki za siebie i za Ciebie! Powoli acz konsekwentnie.

    OdpowiedzUsuń