bo folklor to piękna rzecz.

    A jakże. Folklor czy też etno czy inaczej zwana ludowizna - piękne zjawisko, które wraca na salony. Muzyka, sztuka, moda, design, kuchnia - wszystko to czerpie z folkloru całe mnóstwo.


Na folklorze też można nieźle zarobić. Przejdź się jesienią na krakowski Rynek a niemal w każdej bramie znajdziesz kolorowe chusty czy korale, no a skoro stoją znaczy się, że stać się opłaca. O Zakopanem czy innych miejscowościach nawet nie ma co mówić - oczywistość.
Drewniane i wełniane zabawki w ilościach niemożliwych, często także w niemożliwych cenach idzie znaleźć nie tylko w internetach, ale także w małych galeriach czy butikach.
Motywy wycinanki krakowskiej czy mazowieckie prążki w kolorze sannickim znajdziemy dzisiaj na torbach, T-shirtach, trampkach ale też eleganckich sukniach czy płaszczach. Jest taka fajna dziewczyna, nazywa się Baboshka i robi na ten przykład kołnierze tkane albo cudne folkowe koniki.

    A teraz szybciutko o ETNOmanii i o tym jak takie festiwale są ładne, kolorowe i potrzebne.
Wszystko odbywało się w wygiełzowskim skansenie - miejsce doskonałe na krótki wypad za miasto i naturalnie przeurocze. Chatki, chałupki, kościółek - no wspaniale. A między tymi chatkami i chałupkami stanęły stragany z różnościami - wcześniej wspomniane drewniane zabawki, koronki takie że och, chusty, korale, biżuteria, sukienki, płaszcze, miski i miseczki, torby, szale, instrumenty nawet - skrzypki i fujarki. Ideą festiwalu było przybliżenie tradycyjnego rzemiosła, więc był pan co lepił garnki, były panie co wyszywały, koronki robiły, dziergały z filcu i wełny, było malowanie i robienie drewnianych łyżek. Można było nauczyć się kaligrafii, metaloplastyki czy wicia wianków. Mnóstwo świetnych warsztatów dla najmłodszych i strefa relaksu z cieniem i leżakami czyni festiwal naprawdę doskonałą rodzinną rozrywką a co ważniejsze przybliża dawne, czasem zapomniane sztuki.

    Z głośników słychać było Kapelę ze Wsi Warszawa, którą lubimy bardzo. Trafiliśmy również na koncert Kapeli z Orliczka, fantastycznej poznańskiej grupy przy której malutka ostro kręciła nóżką.
A w strefie dzieci kilka ciekawych polskich marek. Wróciliśmy bogatsi, a raczej malutka wróciła bogatsza o świetną kieckę od Bomali. Tylko małż był niepocieszony bo nie zdążyliśmy spróbować lokalnych ziemniaków po cabańsku. Oh, następnym razem.

    W każdym razie wyprawa bardzo udana, festiwal świetny, polecamy gorąco i na pewno pojawimy się na kolejnej edycji.

A na koniec kilka zdjęć mojego autorstwa w myśl idei Panikowa z aparatem czyli amatorszczyzna totalna.












0 komentarze:

Prześlij komentarz