Smak półwyspu na piechotę - Croatia I love #2


jeśli tylko ktoś ma dość siły na spacery. ale autem też można zjechać spory kawałek zieloności pośród której ukryły się knajpki, winnice i piękne chorwackie zachody słońca.




nie, nie zrobiłam zdjęć, bo zdarza się, że kiedy jem pyszności to nic innego mi nie zaprząta głowy tylko SMAK!

nie jestem kulinarnym znawcą - ot kocham jeść, co uszczupla jedynie portfel.

nie pamiętam nazwy dania czy lokalu bo nie chcę polecać knajpy - chcę powiedzieć Wam, że są miejsca na ziemi gdzie stare dobre "niebo w gębie" nabiera realnego kształtu i zapachu.

Chorwacja jest niezaprzeczalnie urodziwa - ale uciekałabym od popularnych plaż Bolu, Makarskiej czy Hvaru.

Swoje miejsce odnalazłam na półwyspie Peljesac - południowe wybrzeże, pełne zatoczek, pagórków obsianych winnicami a także świetna baza wypadowa, jeśliby basenowanie już znużyło.

A nas znużyło, więc poza klasyką - Dubrovnikiem i Korculą szukaliśmy czegoś "innego niż wszystko".

1. Świeży tuńczyk w zatoce

W naszym miasteczku Trpanj, tuż przy hotelu a nad kamienistym brzegiem morza stał domek z zielonymi okiennicami a w nim świeżutki tuńczyk. Tak, bardzo świeżutki! Specjalność knajpki o słusznej i oczywistej zresztą nazwie Tuna Bar.
 Niedrogo i uroczo.

2. A te ostrygi to z kiedy?

A z rana. Złowione w oddalonej o kilkadziesiąt metrów hodowli w Drace.
Znaliśmy tylko nazwę miejscowości, mówili że warto i że łatwo znajdziemy konobę. W rzeczy samej - jedna na całe miasteczko, na przystani, samotny domek z werandą, o wdzięcznej nazwie Dalmatinska Kuca czyli dom. Gospodarz poniekąd całkiem przystojny zaoferował nam rozkosz dla podniebienia - świeżuteńkie ostrygi, mule w sosie pomidorowym i makaron z owocami morza. I ile się człowiek dowiedział o sobie i o tym, że ostrygi najlepsze są w marcu, a młode to takie co mają mało "kamienia" i nawet trochę zielone są a w środku muszla szczelnie wypełniona przez mięso a nie mizernie przyczepiona na środku resztka. A makaron!? Bo najpierw z mątwy robi się bulion, potem w nim się gotuje resztę owoców i dopiero potem do tego dodajesz makaron.
Zmienili mi świadomość tym jedzeniem! Mogłam umrzeć tam wtedy na tej zacienionej ławeczce, przy tym stole z kieliszkiem najlepszego lokalnego wina.

3. A propos Wina!

Na każdym kroku winnica, dosłownie. Co kilka metrów. Ale po krótkim rekonesansie wybraliśmy słynną i położoną w najbardziej cenionym chorwackim regionem upraw winnicę Matusko. Region Dingac i wino o tej samej nazwie przygotowuje się z niezwykle słodkich winogron - warunki w jakich rosną, na bardzo stromych południowych stokach nachylonych w kierunku Adriatyku, wpływają, że owoce są słodsze niż gdziekolwiek indziej - słońce pada niemal prostopadle na winorośl, niemal przez cały dzień a bliskość morza i gór tylko wzmaga efekt ciepła przez odbicie promieni.
A tak po ludzku to wino jest po prostu przegenialne i zgodnie z sugestią właścicieli przywieźliśmy do domu kilka butelek, które czekają na właściwą okazję - wypijcie to wino z kimś, kto doceni jego smak. No i tak stoi...

4. A coś jeszcze dobrego macie?

Klasykiem jest pizza i piwo - Ozujsko i Karlovacko. Dobre i lekkie. Powszechne są też drobne grillowane sardynki i owoce morza - ale o dziwo leżący nad samym Adriatykiem Dubrownik nie zaskoczył kulinarnie niczym wyjątkowym.

5. A po drodze do domu Split

Szybka wizyta w Splicie jako że małżonek zachwalał a ja przekonana nie byłam, bo przecież to jest na tej liście chorwackich hitów i must see. Ale się skusiłam i pojęłam dlaczego must see a nawet must eat - zwłaszcza w Konoba Korta - knajpa "po drodze" na starym mieście. I wiadomo, że krewetki w oliwie, że sałatka z grillowaną fetą i papryką, że ośmiornica, że kulinarny odjazd.

Dość. Zostawiam Was teraz z wyobraźnią puszczoną wolno a u mnie Chorwacja wskakuje na listę "miejsc do życia".


0 komentarze:

Prześlij komentarz