Wspomniałam już o tym gdzie warto się zatrzymać. Teraz chciałabym o tym co zjeść należy i co wypić należy, żeby się poczuć.
Wspomniałam także o tym, że turystami z mapą i w trekkingach nie jesteśmy, ale nie należymy także do grupy turystów luksusowych. Ceny mają dla nas znaczenie. Ot, wyrwało się na weekend młode małżeństwo z dzieckiem i kredytem.
Jeśli jesteśmy blisko Andrassy, to absolutnym hitem jest Szimpla - targ farmerów i małych, lokalnych wytwórców wszelkich dobroci. Obkupiliśmy się tam cudnym salami, nieziemskimi serami, poza oczywiście największymi kozimi śmierdziuchami. Pojęliśmy co to znaczy ostre po węgiersku i jak smakuje kiszona papryka. Miejsce przecudowne - warzywa, owoce, chleb i cynamonowe bułeczki, dziwne soki i jogurty - no raj dla miłośników zwiedzania "od kuchni".
Szimpla mieści się na Kazinczy utca 14, w żydowskiej dzielnicy Budapesztu. Swoją drogą Synagogi mają przepiękne.
Najlepsze jest zimowe salami segedyńskie - Szegedi teliszalami - wyrabiane z przesuszonej i zamrożonej wieprzowiny i słoniny - świnie jednego gatunku, starsze niż rok, tylko z określonych komitatów, czyli węgierskich województw.
Salami doprawia się białym pieprzem, zielem angielskim i papryką.
Kiełbaskę się wędzi dwa tygodnie w dymie z polan bukowych, w temperaturze nie przekraczającej 12 stopni. Później dojrzewa przez 2 -3 miesiące w wilgotnym klimacie. Stąd ta charakterystyczna biała pleśń.
Warte polecenia i spróbowania jest też salami budapesztańskie. Warte polecenie jest generalnie każde węgierskie salami. Mają też pyszną słoninkę oraz chrzan, więc wszystko gra.
Na wspomnianym wcześniej targu dostaliśmy mnóstwo sosów paprykowych - łagodnych z dodatkiem czosnku i cebuli, ostrzejszych tylko z czosnkiem albo tych ekstremalnych.
W każdej restauracji do gulaszu podadzą Ci osobno sos - dla wzmocnienia wrażeń. Mąż lubi ostre, ale wypaliło mu kubki smakowe po 1/3, słownie jednej trzeciej, łyżeczki dodanej do sporej porcji gulaszu. Ot starta papryka chilli z oliwą.
Ten nieszczęsny gulasz - no cóż. Nie moja bajka zupełnie, kompani natomiast się zajadali. Fakt, doskonale ugotowane mięsko wołowe na czerwonym winie i węgierskie kluseczki nie są czymś złym. Tylko raz wystarczy, a oni chcieli ciągle. Gulasz w takiej formie nazywa się Vorosboros marhaporkolt. Pięknie i zachęcająco!
Jest jeszcze Gulyas czyli zupa gulaszowa z mięsa, smalcu, papryki i cebuli i Tokan, czyli coś w stylu węgierskiego ragout -mięso krojone w wąskie paski, z wędliną, grzybami i pomidorami, naturalnie doprawiony papryką.
Po takiej uczcie obowiązkowo wino! Winem Węgry słyną i wymieniać sto rodzajów nie ma sensu. Ani ze mnie sommeliere ani smakosz ani nic. Lubię po prostu dobre wino do dobrego jedzenia.
I z czystym sumieniem polecam nie konkretnego producenta a szczep - Kekfrankos. Używany często jako element znanego węgierskiego kupażu - Egri bikaver, które jest raczej cięższe. Natomiast sam Kekfrankos jest lekki i kwasowy. Pyszny!
A na deser wiadomo - tokaj. Jest ich całe mnóstwo. Mnie zasmakował Tokaji wytrawny, ze szczepu harslevelu, z późnych zbiorów. Przesłodki, idealny na zakończenie wieczoru. Przyjechał z nami do Krakowa.
Słodkości wiele sobie nie fundowaliśmy, ominął nas słynny Tort Dobosza. Trafiliśmy jednak do cudownej palarni kawy Blue Bird Cafe na Dob utca, a tam cuda - sernik czekoladowy, cynamonowe bułeczki i french lemon pie. Do tego cudowna, świeżo palona kawa. Pewno takich kawiarni całe mnóstwo w Budapeszcie, ale ta poza doznaniami kulinarno - zapachowymi była po prostu cudnym miejscem.
Strudel z wiśniami na gorąco pochłonięty przeze mnie w trzydzieści sekund znalazłam w Cafe Vian, na tej samej ulicy. Wydaje mi się, że to jakaś sieciówka węgierska - tak czy inaczej ciacho pycha!
0 komentarze:
Prześlij komentarz