Białe cegiełki - absolutny hit wszystkich slow food'owych miejscówek, obecny jest także i tutaj. Bardzo lubię więc na plus. Niewymuszone, proste i stylowe wnętrze, bez zbędnego przepychu dekoracyjnego. Gra detalami - frytki w blaszanych kubkach, sztućce w puszkach, keczup i musztarda w oryginalnych butelkach, do niektórych dań deski zamiast talerzy - nietypowe, które stało się już bardzo typowe.
Szybko o jedzeniu - niestety rozczarowanie. Drużyna zgodna, że nie powaliło, jednak co do jakości i smaków zdecydowanie byliśmy podzieleni.
Na przystawkę wskoczyły mule nowozelandzkie z kruszonką ziołową - lekko gumowe, przegotowane lub niezbyt "dzisiejsze", i mezze czyli grillowany ser halloumi, ajvar, babaganoush, hummus i chlebek naan - było smaczne, bo raczej ciężko to zepsuć, aczkolwiek na przykład w takiej Hamsie te same rzeczy były rasowe.
Dania główne stanowiły solidne rozczarowanie. No, po prawdzie tylko moje i chłopaka siostry - wzięliśmy to samo. Ale reszta bez zachwytów.
Fish&Chips - siostra w pamięci mając londyńskie wersje, nie piała z zachwytu.
Satay z kurczaka - małżonek zajadał się szaszłykami z kurczaka w marynacie thandori masala, z sosem satay (z orzechów) i chlebkiem naan. Też bez fajerwerków.
Classic Burger - porażka dnia. Nie wiem czy to reguła czy nie, ale to co mnie się trafiło zadecydowało, że z własnej woli więcej tego miejsca nie odwiedzę.
Wołowina o smaku rozmarynu i pieprzu - albo kucharz miał szczodrą rękę albo trzeba było coś tymi przyprawami przykryć. Konsystencja "wołowiny świeżo mielonej na miejscu" pozostawiająca do życzenia - albo maszynka im padła, albo wołowinka tańsza i trochę poleżała. Irlandzki cheddar - nie zauważyłam. Boczek - owszem, przypalony i straszliwie słony. Domowy majonez z zielonym pieprzem - mój Boże, nigdy więcej. Nawet ta biedna sałata czy cebulka, czy też mój ukochany ogórek kiszony nie uratowały tego burgera. Próbowałam nawet przykryć smak niewyobrażalną ilością keczupu i musztardy ale bez sukcesów.
Wyglądał naprawdę nie najgorzej, ale smak strasznie mnie rozczarował. Chłopak siostry miał takie samo zdanie, więc nie jestem samotna ze swym żalem.
Pewnie przyjdzie jeszcze dzień, kiedy prowadzona za tłumem skończę tam jakąś imprezę, ale z własnej, nieprzymuszonej woli, przykro mi, ale nie. Miejsce miłe, przyjazne dzieciom - i krzesełko i przyzwolenie na tańce malutkiej, obsługa bardzo sympatyczna, ale kuchnia nie powala.
Zachęcam jednak do osobistych doświadczeń. Może miałam po prostu pecha.
*zdjęcia pochodzą ze strony Alchemii Od Kuchni.
0 komentarze:
Prześlij komentarz