ostatnia noc wolności

     Tak społeczeństwo zwykło nazywać wieczór kawalerski czy panieński.
O tyle o ile sama idea "ostatniego" babskiego wyjścia jest sympatyczna, o tyle całe zaplecze tego wydarzenia, począwszy od nazewnictwa, przez stroje i nastroje, na atrakcjach kończąc to już nie takie fajerwerki.

   Na wstępie również chciałam zaznaczyć, że wyrażam tylko własną opinię na ten temat a moim celem nie jest absolutnie krytyka gustu, fascynacji, poczucia humoru i estetyki innych.

    Postanowiłam jedynie króciutko wypowiedzieć się w tej kwestii, nie tyle na fali trzystaosiemdziesiątej propozycji kinowej na temat wieczoru kawalerskiego czy panieńskiego bo to oczywista oczywistość, że rzadko kogo stać byłoby na wysłanie siebie i swoich kumpli czy kumpelek do Bangkoku na dwudniową imprezę, a na podstawie tego co widziałam pracując w pewnej krakowskiej knajpie oraz tego co sama przeżyłam nie dalej jak trzy dni temu.

    Produkt zagraniczny - Stag & Hen Party - czyli nielubiani "Angole", masakrujący porządne kluby. Jest to opinia mocno krzywdząca, gdyż nie wszyscy jadą do Polski, żeby nie robić bałaganu u siebie. Wiele takich grup było naszym gościem i wiele zachowywało się bardzo przyzwoicie. Poprzebierani w najdziwniejsze stroje, odwiedzający kluby ze striptizem, strzelnice, pola paintball'owe, gokarty, spa itp.
    W knajpie po prostu pili i dobrze się bawili. Bez ordynarnego i taniego podrywu polskich barmanek czy innych dziewcząt obecnych w barze. Zawsze dwóch, trzech trzymających fason, ogarniających resztę ekipy. Bez wielkich kapeluszy z penisem na czubku, bez fartuszków ze sztucznymi cyckami, bez podwiązek, bez dmuchanych lal. Przynajmniej do mojej knajpy nikt taki nie przychodził.

   Mój własny wieczór panieński był raczej spokojną imprezą. Ot posiadówa w miłej knajpie - dziewczyny przygotowały kilka głupkowatych zabaw, dostałam kilka "pieprznych" prezentów - nic jednak nie wykraczało poza moje granice.

   Wieczór panieński, w którym brałam udział - może po prostu ja się starzeję. Ale zupełnie nie trafia w moje poczucie humoru picie drinków ze słomką z małym różowym penisem na czubku ani tort z czekoladowym przyrodzeniem. Nie trafia też do mnie sexy sesja zdjęciowa. Trafiły za to przebrania w stylu pin up girls i tańce.
    Pojechałyśmy potem do klubu. I nie chodzi o towarzystwo, bo dziewczyny były świetne. Nie chodzi o miejsce, bo było ok, muzyka też. Chodzi o to, że ja się naprawdę bardzo starzeję, skoro nie kręci mnie już zupełnie tłum na parkiecie, nierzadko z powalającym wydechem, poruszający się w sposób mający niewiele wspólnego z utrzymywaniem pozycji pionowej. Nie z mojej bajki są obejmujący w tańcu panowie, kiedy ani z nimi nie tańczę, ani ich nie znam, ani poznać tym bardziej nie mam ochoty.
    Może po prostu jestem drętwą starą żoną. A może naprawdę wystarczyło te kilka lat szaleństw.

    Uciekłam po angielsku. Mam małe dziecko przecież, muszę być o przyzwoitej porze w domu bo i tak mnie rano obudzi. Naprawdę. Lena jest najwspanialszym usprawiedliwieniem.






0 komentarze:

Prześlij komentarz