Wszystko zmieniło się kiedy byłam w ciąży.

Będąc przyszłą mamą a jednocześnie niepracującą żoną, chciałam się jakoś odwdzięczyć małżowi za jego trudy codziennej pracy, więc postanowiłam, że od czasu do czasu przygotuję mu coś smacznego. Nie żeby zaraz codziennie, nie szalejmy. Również tradycyjnej kuchni nie dało się wówczas uświadczyć, bo rozumowanie moje było proste - teściowa robi pewnie najlepszą pomidorową świata i jeszcze lepsze schabowe, klopsy czy inne takie duszone zwierzątka. Chwyciłam się zatem internetowych przepisów kuchni świata. Co będę ryzykować mętny rosół.
Zaczęłam od rzeczy prostych - sałatek, makaronów. Uczyłam się, że jednak jak piszą pieprz zielony to dodać zielony a nie jakikolwiek bo przecież pieprz to pieprz. Doszłam do tego momentu, że dla jednej gałązki rozmarynu kupię cały krzaczek.
Nadal się uczę, nadal popełniam całą masę błędów, Nadal najlepiej wychodzi mi z przepisu.
Ale postanowiłam się podzielić tym co wyczyniam w kuchni. Będzie mnie to motywować żeby robić nie tylko smacznie ale i ładnie.
Miałam w lodówce szparagi. Leżały już trochę, więc trzeba je było w końcu wykorzystać. Pogrzebałam w sieci, połączyłam kilka opcji i wyszło całkiem sympatyczne danie.
Wzięłam zatem owe szparagi, podskoczyłam do pobliskiego sklepu po sałatę, a właściwie mix kilku sałat - niezwykłe dobrodziejstwo moim zdaniem, polski czosnek, gruszki i duński ser pleśniowy blue.
Szparagom urwałam końcówki, posoliłam, posmarowałam oliwą z oliwek i zgrillowałam na prezencie od teściowej. Podobnie z gruszkami, tylko te najpierw na pół, wykroić środek a potem obficie przyprawić chili, ja potraktowałam je takim świeżo zmielonym. Ważne, żeby gruszki były z tych miękkich i słodkich. - świetnie się uzupełnią z resztą dania. Kiedy te spokojnie dochodziły na patelni (tej grillowej) na koniec dodałam malutkie plasterki czosnku z odrobiną oliwy.
Potem z górki. Sałata na talerz, na sałatę szparagi, na szparagi gruszki, na gruszki pokrojony w długie paski ser pleśniowy a na to wszystko płatki migdałowe. I wedle uznania coś do polania - ja użyłam 100ml oliwy, 2 łyżek miodu, 2 łyżek soku z cytryny i trochę pieprzu.
Nie najgorzej to wszystko smakowało, całkiem przyzwoicie też prezentowało się na talerzu. Dużo też zrobił słodki cydr przywieziony przez małża z nicejskiej delegacji.
No. to pierwszy kulinarny wpis za mną.
O no i zainspirowałaś mnie do zrobienia takiego przysmaku ;)
OdpowiedzUsuńMisiek będzie się cieszył, pewnie bardziej niż z pomidorowej do jedzenia widelcem :)
O... no to prędko napiszę o genialnym makaronie, który ostatnio przyrządziłam. Dosłownie w kilkanaście minut :)
OdpowiedzUsuń